Dziś byliśmy u Pani Wet. Żurek jako towarzyszący (nigdy ich nie rozdzielam na dłużej niż kilka minut). Futro Alfredo miało dziwny łupież i wypadało... Poczytałam w weekend i stwierdziłam, że nie będę robić nic na własną rękę. Ale okazało się, że Wet. zaleciła to samo, co myślałam - przycięcie i kąpiel. A więc fryzjer i kąpanko było... Ani jedno ani drugie się nie podobało... Krzyczał, rzucał ciałkiem, capał ząbkami... Ale dałyśmy radę z mamą... Potem chciałam mokrego zapakowanego w ręcznik do tunelu na sofę rzucić, ale się nie dał. Wybrał wolność. Musiałam zatem zastosować elektrykę. Suszarkę znaczy...

Tu po wizycie w oczekiwaniu na mycie. Chyba czuł, że wizyta u Pani Wet. to dopiero początek złego... Żurek przezornie się ukrył.

Tu po myciu...obraził się... Powiedział, że nie pokaże ostrzyżyn futra...

A tu już po suszarkowaniu w domu... Mało widać, tak się schowały, ale nie miałam serca ich wyciągać do foty.

Po ciężkim dniu idziemy spać. Niestety, każdy w swoim domu

Mam nadzieję, że z futrem będzie ok, ale nie wyglądało poważnie. Zawsze lepsza prewencja niż czekać na las grzybów futrowych...