Obecnie świnka ma się bardzo dobrze, jest bardzo żywiołowa i przytulaśna, uwielbia być na rękach i lizać domowników po nosach, a czasem nawet zje buraczka - chyba jej się odmieniło trochę na starość

Zabrałam ją pod koniec 2016 do rutynowej kontroli do weterynarza z Lusią (wyczułam u Lusi jakiś guzek, który okazał się tylko niegroźnym kaszakiem) ale przy tej okazji wyszło niestety na USG, że Karmelka ma spore cysty na jajnikach, które bezwzględnie nadają się do usunięcia. Być może stąd Karmelka była takim apetycznym Grubciem. Ich pozostawienie mogłoby powodować silną anemię, utratę apetytu i w najgorszym razie zejście z tego świata... Weterynarz tłumaczyła, że duże cysty zaburzają odczuwanie głodu i w konsekwencji świnka mogłaby przestać przyjmować pokarm, bo czułaby się cały czas najedzona. Ponoć przyszłam w samą porę, bo Karmelka jadła normalnie, a więc nie była osłabiona przez tych intruzów w brzuszku i można było pomyśleć o leczeniu. Pozostały dwie opcje do wyboru: albo zabieg punkcji albo operacja z usunięciem narządów rodnych. To ostatnie sprawiłoby, że cysty nigdy by się już nie odnowiły ale było spore ryzyko, ze świnka się nie wybudzi po operacji... Natomiast punkcja była opcją mniej inwazyjną, jednak nawet po usunięciu samych cyst mogły one rozwinąć się ponownie. Wiem, brzmi przerażająco


