Bąbelek żyje i coraz głośniej protestuje przed lekami. Nie dziwię się, ale musi dostawać, żeby organizm normalnie funkcjonował. Wiadomo niestety, że go nie naprawię całkowicie, ale przynajmniej nie ma już zgazowania a wypróżnia się całkowicie normalnie. Przyzwyczaił się do nowej karmy, więc nie mieszam mu już niczego w misce, nie grymasi i zjada z chęcią wszystko, i twarde i miękkie. Zauważyłam, że jak i reszcie towarzystwa, bardzo przypadła do gustu jeżówka, zwłaszcza grubsza z Tivo, bo można ją obgryzać i nie kończy się tak szybko. Nie mogę mu dać stałego domku, jedynie taki z patyczków, żebym miała stale łatwy dostęp, ale za to gniazdko ma uwite zawodowo z ręczników papierowych, sianka i tymotki, bardzo ceni sobie też zieloną kukurydzę. Powoli zamienia się w normalnego chomiczego chomiczka.
Jeśli chodzi o resztę, po długim oczekiwaniu nareszcie przyjechała Ululani, młodziutka panienka z Węgier, charakter iście Zbójnicki, jestem nią zachwycona od momentu poznania, choć gdy ją zobaczyłam jako małego prawie żelka, wiedziałam, że to jest moja dziewczyna, mimo, że to takie pyci pyci było niedawno.
Na koniec przykra wiadomość. Wiedziałam, że to musi nastąpić, bo czas biegnie nieubłaganie. Dziś w nocy odszedł Xyno. To był już solidnie starszy pan, dreptający z zapałem do miski i znoszący fanty do gniazda. Klatka jeszcze nie wysprzątana, bo w zasadzie niedawno wróciłam, ale aż nie chcę patrzeć w tym kierunku. Czasem myślimy, ze pewni domownicy będą żyć wiecznie, że im się uda pokonać czas, a potem tak smutno się nagle robi
