Mama mi właśnie mówiła, że w niedzielę Alfredzik tak się cieszył z trawki, że zaczął główką podrzucać drewniany tunel i całego go przestawił. Chyba Alfredzik w ten sposób wyraża swoją dziką radość
Dziś pojechaliśmy do wetki z oczkiem Alfredzika. Zanim zmienię im zagrodę musiałam coś zadziałać z tym oczkiem. Pani Marcela pobrała wymaz - Alfredo był strasznie niezadowolony

i teraz czekamy kilka dni na wyniki. Jak będzie bakteria, to zaleci leki, jak nie- to wtedy zapisze krople antywirusowe. A teraz powiedziała, żeby niczym nie leczyć póki nie będzie wyników. Jedynie świetlikiem dla złagodzenia. Ale przy okazji stwierdziła też, że zaczyna mu się odpryskowiak kostny w oczku...jakiś rodzaj niezłośliwego nowotworu, z którym świnie mogą żyć i nic się nie dzieje. Ale pierwsze słowa wetki "nowotwór" to już mi normalnie łzy do oczu napływały... Ale jakoś się opanowałam.
Potem jeszcze ją poprosiłam, żeby zajrzała do dzioba Żurka, bo czasem się "krzywi" jak je coś suche i nie wiedziałam, czy coś mu się w ryjku zrobiło, czy po prostu siano mu włazi między zęby. Żurek był tak przerażony wkładaniem tego aparatu dopyszcznego, że całkowicie się rozpłaszczył...

Wszystko na szczęście ok w ryjku
Teraz jedzą suszki i oczekują na kolacyjkę.
Ps. tak myślę sobie o naszych dysputach na innych wątkach na tematy mniej a raczej bardziej świńskie i się Wam przyznam, że wstydzę się opowiadać o tym mojemu M....jeszcze pomyśli, że jestem zboczenica jakaś... a nie daj Boże żeby go tam po tych morelkach tam tenteges...
