Je się przyznaję szczerze, że bez auta nie dam rady żyć. M. nie prowadzi, ale jak gdzieś trzeba jechać, to mnie prosi, żeby go zawieźć. Jak się przeprowadziliśmy do Sopotu, to sobie obiecałam, że będę jeździć skm...jeździłam kilka msc, ale potem już nie, bo jak jeździłam do mamy po pracy 2x w tyg to mi się to nie opłacało. A na peronach zawsze cholernie wieje

I tłok...nie cierpię tłoku komunikacyjnego, ciągle ktoś się pcha, ktoś charczy, ktoś śmierdzi...masakra.
Wczoraj zrobiłam miśkom taaaakie sprzątanie, że aż się bały wyjść na wybieg

Wymienione wszystko, pranie zrobione
Alfredo jednak spada z wagi...wczoraj ważył 1087....Dziś dzwonię do wetki, czy ma jakiś nowy pomysł.... Ja nie wiem. Wszystko robię, jak kazała...On się zachowuje normalnie, biega, je, jest chętny na smakołyki, nie jest osowiały w żaden sposób, ryjkiem rusza (więc to nie zęby ani szczęka), boby ok, jak go dotykam, to nic go nie boli.... Wstrzymałam się też z bobem Alfreda dla Żurka. A Żurkowi znowu zrobiło się taki coś przy dziąsełku, wygląda jak ząbek, ale to pewnie jest ta okostna, jakiś kawałek, który wyszedł. I tak chciałam jechać do wetki, to od razu mu to usunie, bo pewnie go boli, chociaż je ładnie.
Nie wiem, co z tym Alfredem....
