Asita pisze: Czy mogę spytać, czy podjęliście decyzję czy sam odszedł?
Podjęliśmy decyzję o uśpieniu. Nie wiem czy powinnam wdawać się w mało przyjemne szczegóły? Jakby co to ostrzegam wrażliwców...

Zdaje się, iż zwyrodnienia kręgosłupa tak obciążyły organizm, że wszystko zaczęło się naraz sypać, mimo zdrowych narządów itd. Naleśnik wielki apetyt miał do końca, to nas myliło, bo tak naprawdę już nie trawił. Leki brzuszkowe, przeciwbólowe, nasercowe, nowy antybiotyk - nie dały żadnego pozytywnego efektu, wetka nie miała nam nic więcej do zaproponowania. Zewnętrzne objawy to dla nas było wciąż za mało więc musiała, niestety, opisać troszkę jak wygląda toksemia od środka, proces paskudny i nie dość szybki. Jednak dzięki temu zrozumieliśmy, że trzeba mu już dać spokój. Gdy wetka poszła po formularz zgody, Naleśnik zdążył ekspresowo wciągnąć coś niedietycznego: listek sałaty i kawał jabłka, a jakże.
Ech, ostatnie kolorowe zdjęcie z poprzedniej strony pokazuje jakby wyluzowaną świnkę na wyleżu w fajnych różowych skarpetkach. Tymczasem Naleśnik nie mógł się już wyprostować, nawet z moją pomocą. Leczyliśmy jedną łapę, a nagle u niechodzącej świnki zaognione zrobiły się wszystkie cztery podeszwy (czyżby preludium odleżynowe?), ble. Kilka godzin później okazało się, że może podnosić jeszcze głowę, ale łapami już nie będzie więcej wiosłować, a życzy sobie leżeć wyłącznie na lewym boku więc podnoszenie OK, ale takie np. przytulanie nie było mile widziane, za to jeść wołał i pochłaniał z lubością.

Wcześniej gdy mógł się wciąż czołgać to wybrał sobie kącik klatki, z dala od paśnika, a jak najbliżej nas, mruczał radośnie już, gdy ktokolwiek wchodził do pokoju. Leżał biedny jak glizda, a spodziewał się z naszej strony samych dobrych niespodzianek. Trudno było patrząc w te ufne, żywe ślepia pomyśleć o wynajęciu kogoś, żeby go zabił. Albo inaczej, może czekał aż pozwolimy/pomożemy mu odejść, nie chciał nas zostawiać płaczących i odwlekał sprawę. Jednak cierpieć musiał mocno, choć równocześnie wspaniale się z nami komunikował. Piszę chyba trochę chaotycznie. W każdym razie wczoraj o 5-ej, 9-ej i 17-ej szefuncio gwizdał na kelnera, a zamówienie było realizowane migiem. O 12-ej też ktoś głodny dał sygnał, pobiegłam ze strzykawką do staruszka, a okazało się, że tym razem to był Wicherek, który ośmielił się zauważyć, że miseczka u nich pusta, paśnik i poidło również.

Na kolację o 20-ej dostali całkiem spore różane serduszka z twardego grainlessu, no i co? Tylko Naleśnik rozdrobnił i pochłonął swoją porcję, a młodzież zbyt leniwa się okazała... Ekhm, muszę przyznać, że jednak ekipa z PulsVetu dała radę przedłużyć mu życie o ponad rok, mało przecież brakowało, a mógł odejść w październiku 2015r., to wcale nie mało dla takiej świneczki oraz jego kolegów, którzy mieli zaszczyt go poznać i uczyć się zadzierania nosa, wtranżalania papryki oraz wielu innych pożytecznych umiejętności. Nie wiem czy z ćwierkaniem zdążyli?
Jeszcze raz Naleśniczek
