No i jesteśmy przeprowadzeni.
Prosiaki pięciogodzinną podróż zniosły prawie dobrze. Na początku zestresowane leżały razem, niestety potem zrobiły się nerwowe i dla bezpieczeństwa podzieliłam im karton na pół, co skończyło się tym, że co i raz któregoś ściągałam z "płota". Na końcu padły zmęczone i nawet przyjazd do celu ich nie zainteresował. Cheetos popadł w lekką depresję, chyba myślał, że znowu zmienia dom...ale następnego dnia już było ok.
Przy okazji stałam się obiektem radości wszystkich krewnych i znajomych królika, którzy pomagali w przeprowadzce. "Szykujesz im jedzenie na drogę?" "Obierasz im warzywa?!" "Codziennie im sprzątasz?" itp. Największą radością było to, że po wniesieniu wzzystkich pudeł do mieszkania najpierw organizuję klatkę prosiakom...Kurczę, dla mnie to naturalne, ja mogę poczekać, kupić coś do jedzenia po drodze, to tylko mój wybór. One nie mają wyboru, mogą polegać tylko na mnie.
Przy okazji - odkąd Tazos włączył się do walki o dominację, kiedy zaczynam go głaskać, a w pobliżu jest Cheetos, to terkocze i rozciąga tył, prawie że podnosząc nogę. Nie zwracałam bardzo uwagi, ale teraz Cheetos robi to samo

o co im chodzi
