Bo się załamałam.
Cały czas żarł mi ze strzykawki i w ogóle, poza tymi najgorszymi 12 godzinami w niedzielę w nocy. Wczoraj rano to już był Wiedźmin Reaktywacja. W dodatku zrobił coś najcudowniejszego na świecie. Wchodzę do pokoju rano ze strzykawkami dobrego i zaczynam bredzić: "Moje kochane Grubości, chodź Wiedźminku, mam coś dla ciebie!" A on- zerwał się z legowiska i biegiem do mnie. Nigdy jeszcze tak nie zrobił, co innego jak widać, że niosę cykorię, czy inne widoczne pyszności, wtedy wszystkie lecą. A on nic nie widział, po prostu zrozumiał.
No kocham go strasznie.
I przestał prawie jeść. Odwraca głowę od strzykawki, zmuszam go. W klatce je bardzo powoli i z wyraźnym brakiem entuzjazmu, tak przez rozum. Skóra mu wisi, aż się boję go zważyć.
Martwię się okropnie. Cała nadzieja w tym, że on ma z czego chudnąć, ale przy podejrzeniu nowotworu to lepiej się niepotrzebnie zapasów nie wyzbywać.
Mam cały czas nadzieję, że to nie nowotwór, choć może się łudzę......... Na Rtg w czwartek widać było, że ta dużo zmiana z przodu jest mniejsza, ale te dwie mniejsze były nawet bardziej wyraźne, choć dr. Bralewska nie przesądzała, bo to nie echo. Duża mogła się na zdjęciu zmniejszyć z powodu zmniejszenia stanu zapalnego wokół, a z kolei małe mogły być wyraźniejsze z tego samego powodu, albo się wiercił itd. Echo pokaże dokładniej, ale to dopiero pewnie 5 listopada, 29 października mamy kontrolę, ale bez echa na razie.
To niedzielne tąpnięcie było z mojej winy. W aptece nam powiedziano, że taki mały encoton jest bardzo trudno dostępny i zamówią na poniedziałek. Bezmyślnie popełniłam dwa karygodne błędny: po pierwsze, w sumie mniej ważne, mogłam zabrać receptę i szukać dalej, a nie uwierzyć, że to takie trudne do zdobycia. Po drugie, ważniejsze, mogłam wziąć encorton 5mg i podzielić jakoś na 10 części. W sumie nagłupiej zrobiłam nie dzwoniąc od razu do dr Magdy, co mi jasno powiedziała. Powody były dwa. Mój Tata zmarł na nerki w lutym, wcześniej bardzo ciężko chorował i latami brał encorton, wielu lekarzy mu potem powiedziało, że steryd zniszczył mu zdrowie. W szpitalu zimą lekarze nie byli w stanie stwierdzić dlaczego gorączkuje tygodniami i podali mu kolosalną dawkę encortonu (30mg, potem mniej), który teoretycznie pomógł, ale bardzo pogorszył i tak fatalny stan nerek. Naprawdę niedoleczonego, a pod tym względem nawet bardziej chorego Ojca wypisali po 3 tygodniach do domu, bo takie mają procedury, a On miał 86 lat. W domu, bez kroplówek, ale za to na furosemidzie

i tym cholernym encortonie, Tata był dwa tygodnie. W stanie bardzo ciężkim zabrano go do, szczerze powiem, umieralni na Bursztynowej, gdzie codziennie było bardziej oczywiste, że mają go w nosie. Tam umarł.
Słowo encorton budzi we mnie grozę. Panicznie się bałam dzielenia, przekonana, że jak podzielę źle, to Wiedźmina zabiję. I był w tak świetnej formie, że sobie w duchu myślałam, że trzy dni przerwy między dwoma antybiotykami a sterydem dobrze zrobią jego organom wewnętrznym. Tym sposobem, z nadmiernego lękowego mędrkowania, bym go zabiła. W niedzielę rano był kwitnący. Jakiś czas mnie nie było. Zaglądam pod wieczór, żeby dać mu probiotyk, a on się dusi. Ubrałam się i popędziłam do Mamy, znalazłam tam encorton 5mg po Tacie, jeszcze ważny, rozpuściłam w 2 ml wody i podałam 0,2. pewnie było więcej, bo się zawiesina nie do końca rozpuściła jednak. Uznałam, że już wszystko jedno. W nocy śmierdział strasznie z paszczy i dusił się jak Euzebiusz i Kresyda. Część nocy z nim siedziałam i go grzałam, bo był lodowaty. W końcu poszłam spać, bo się ogrzał. Byłam pewna, że znajdę go martwego rano. Rano żył i był jakby w lepszej odrobinie formie, ale i tak myślałam, że pojedziemy do MV raczej w ostatnią drogę. Zależało mi, żeby zobaczyła go dr Bralewska, która znała jego stan. tymczasem nastąpiła olbrzymia poprawa, zjadł masę szpinaku, cykorii, CN i ratunkowej mazi, oddychał lepiej. Encorton go uratował, a dr Magda mu zwiększyła na 4 dni dawkę na 1mg. 0,5 mg to nie jest dawka końska, jak sądziłam. Mogłam mu tą piątkę dzielić bez stresu. Już wieczorem był ok, wczoraj też.
No i nie je.
