Stefanek waży już tylko 980 gram (przed chorobą ważył 1250)

Szlag mnie już trafia... Biegamy z nim po weterynarzach, płacimy niemałą kasę, dokarmiamy... I co? I nic! Nie potrafią pobrać krwi (próbowali z 3 łapek, w końcu pobrali ale za mało!!!! I nie wystarczyło na biochemię a nam na niej najbardziej zależy!!!!), z jakoś pobranej próbki kału przez telefon mówią, że są pleśniawki, w papierowych wynikach podają, że nie ma nic, próby dodzwonienia się do wetów to po prostu niezliczona ilość wykonanych połączeń, za każdym razem oddzwonią, albo proszą o kontakt w następnym dniu a Stefan nam chudnie i niknie w oczach

Ja wiem, że to są też ludzie, że mają swoje życie i swoje rodziny, ale skoro tak traktują zwierzę, za którego leczenie ciągną pieniądze w setkach to już jest przegięcie ;( Ręce mi się trzęsą jak go biorę, żeby dokarmić, płakać mi się chce jak na niego patrzę i nie wiem co mam robić, żeby mu pomóc ;(
Tak ot, musiałam się wywątrobić, a że to mój wątek, to sobie mogę na to pozwolić

I wiem, że to są moje ostatnie świnki - i te na stałe i te tymczasowe. Nie mam siły już walczyć z wiatrakami.