Z przyczyn od nas niezależnych, podróży nie było.
Siedzę sobie i od godziny ryczę. Jakaś deprecha mnie dopadła. Staram się nie stękać ale chyba mam zmęczenie materiału. Od 3 miesięcy ciągle jestem w domu sama. Małż bardzo dużo pracuje. Ciągle jestem albo w pracy albo w szkole albo gdzieś na trasie między pracą, domem, szkołą. Dojeżdżam ok. godziny z domu do pracy. W miesiącu mam wole tylko dwa dni (niedziele), chyba po prostu jestem zmęczona. Nie wiem co się dzieje

Wszystko na mojej głowie.
Co miesiąc sobie obiecuję, że odłożę jakaś kasę i zrobimy z Małżem coś dla siebie. Ale jakoś nie daję rady bo ciągle coś. Przed chwilą skończyłam robić zakupy dla zwierzaków przez internet. Jestem załamana kwotą, którą zapłaciłam. Jakoś wszystko się zbiegło w tym miesiącu. Po śmierci tych czterech prosiaków jakby coś we mnie pękło. Poważnie myślę nad oddaniem świnek i mastomysów. Może i Julka. Mam wrażenie, że gdzie indziej miały by lepiej, że nie daję rady zapewnić im dobrego życia, że za jakiś czas nie będzie mnie na nie stać, bo mogę przecież stracić pracę (wiadomo jak to jest w dzisiejszych czasach). Czuję jakby mi przestało zależeć. Na wszystkim. Na domu, zwierzakach, na Małżu. Zwierzaki mi znowu poumierają jak te prosiaki a ja nie zniosę już tego więcej.
