Nie byłam na razie. Nawet nie mam kiedy i modlę się, żeby teraz nic mi się nie rozchorowało.
Kubuś ma się nieźle- wyraźnie widać, że jest mu lepiej- więcej chodzi, apetyt ma lepszy, zaczyna po staremu podbiegać, kiedy z rana idę z ogórkami. Nawet waga przekroczyła delikatnie 1000g. Oby tak dalej! Pewnie przydałoby się kontrolne badanie poziomu mocznika, ale on jest strasznym panikarzem. Normalnie się boję brać go w taką długą drogę do weta i do tego na kłucie, bo z tego może wyjść dla niego więcej szkody niż pożytku. Jest dobrze i tego się trzymam. Cały czas oczywiście dostaje Lespewet i wodę Jana, jeśli uda mi się kupić.
Za to trzy dni temu wystraszył mnie nie na żarty Simon- przyszłam skapciała z pracy, wzięłam się za rozdawanie warzywek, a on nie wyszedł ze swojego legowiska. Siedział taki obojętny, wyraźnie osłabiony, nawet głowa na bok mu leciała.. Po 21-szej nie miałam gdzie iść do weta, a rano znowu do pracy. Obstawiłam go lekami tymi, które miałam w domu (łącznie z antybiotykiem) i liczyłam na cud. Na drugi dzień nie było gorzej- to już coś. A dziś, a właściwie wczoraj zaczął się zachowywać jak Simon. Uff..
W normalnych warunkach- wiadomo- trzeba wziąć zwierza i iść do weta. Ale u mnie jak zwykle musi się coś dziać akurat wtedy, kiedy są albo dni wolne (świąteczne), albo kiedy pracuję (a ostatnio pracuję ciągle, teraz też)

Mam nadzieję, że najgorsze już za nami.
Ja już jestem zmęczona tym chorowaniem. No ale tak to jest, kiedy ma się większe stado w sile wieku.