Dzisiaj mija 10 lat od dnia kiedy zamieszkał ze mną Toffi
Wiosna może i przyszła ale mi jakoś ciągle zimno i czekam aż przyjdzie taka wiosna cieplejsza. W niedzielę zmieniłam chłopakom opony (znaczy pazury obcięłam) i ruszyliśmy w rajd po Puszczy Bukowej. Toffi oczywiście zapragnął zachować niektóre pazury dla siebie. Co za dziad przebrzydły. Wierzgał jak gorącokrwisty rumak.
Oko Toffiego dużo ładniejsze. Rudi pozazdrościł i też się do kropienia nadstawia. Udaję, że jemu też daję kropelki (buteleczka jest zakręcona) a moja kochana ruda kuleczka cieszy się jak oszalała i czeka na nagrodę
Łapka Megi też jakby się naprawiła. Maść działa na to wygląda. Jej oczko też już zdrowe.
Co do obiecanej opowieści jak to Toffi nurkował w dziurze pełnej wody i kawałków cegieł. Byliśmy na lotnisku Aeroklubu Szczecińskiego
https://www.google.pl/search?q=lotnisko ... 66&bih=631
Z boku jest droga, którą często chodzimy. Wygodnie tam Rudolfowi piłeczkę rzucać. O taka droga:
Toffi biegał jak wściekły i jak to ona na spacerze "żył własnym życiem". Psiaki mają przy szelkach adresówki i znaczki- zaświadczenia o szczepieniu, więc jak biegają to dzwonią niczym owieczki na pastwisku. Przynajmniej słyszę gdzie są. No i Toffi nagle przestał dzwonić. Był i zniknął. Już podejrzewałam go o niecne plany buszowania w wysokiej trawie (po prawej stronie na fotce) i robienia tam czegoś nielegalnego. Wołałam i ... nic. Cisza. Podbiegłam i zobaczyłam tą dziurę. Serce mi stanęło. Już widziałam, że Toffi leży tam połamany albo ze skręconym karkiem. Wołałam go a on się w otworze nie pojawiał. Już wpadałam w histerię a w otworze na dole pokazała się toficza głowa. Na szczęście Toffi miał na sobie szelki szyte na miarę i były tak dopasowane, że nie miał jak z nich wyjść. Artur uklęknął i sięgnął w dziurę.Dookoła dziury grunt się zapadał. Ale wyciągnął zasrańca całego tylko brudnego jak święta ziemia. Kiedy pierwszy stres minął to się poryczłam i zastanawiałam się jaką trzeba być pierdołą, żeby na takim wielkim terenie wpaść w jedyną dziurę. Aż dziwne, że Rudolf się tam nie władował bo ten to ma szczególny talent. A Toffi dopiero co na świeżo wyrwany z paszczy ziejącego otworu .... ganiał samolocik (nie wiem jak się fachowo nazywa) trenujący lądowanie na lotnisku. A co mu będzie po jego niebie latał. Jak wracaliśmy to próbował łapać za kółko samolocik toczący się dopiero na lotnisko z hangaru.
Do domu szliśmy na pieszo bo gdzie z takim brudasem do autobusu się pakować. Weszłam jeszcze do zoologicznego bo Toffi zawsze tam szopkę robi. Psów nie wpuściłam, zostały na zewnątrz z Arturem. Toffi tak się ściekał, że dziurę wyprodukował pod sklepem. Panu, który tam sprzedaje to już "witki" opadły na ten widok. Ale pan ich lubi, zwłaszcza "adehadowca" bo on ze sklepu wynosi a ja płacić muszę.
Wieczorem się psu przypomniało, że go coś boli. Jak dotykałam szyi to był lament, chociaż za chwilę prześladował kota siedzącego wysoko na drapaku i było ok. Dałam mu leki przeciwbólowe. Rano zastałam Małża śpiącego na materacu a obok mnie Toffi wywalony podwoziem do góry. Na pytanie czemu Małż spał na materacu usłyszałam,że "Toffi stękał całą noc i wisiał nad głową. Pewnie go coś bolała i potrzebował miejsca". Potrzebował ale "łosia", który mu ju miejsce zrobił i dał się z łóżka wysiudać.

Oczywiście następnego dnia wieczorem Małż z psami wyszli po mnie na przystanek i Toffi leciał jak strzała do ogrodzenia sąsiadów, żeby z ich psem się "pokłócić". Jak nowo narodzony był. Tylko mnie zobaczył ... cud.. od razu uszy do tyłu i kuleje.