Nie wiem, jak to napisać, od czego zacząć... Maleństwo odeszło po północy

do ostatnich chwil wtulone w mamę i moje dłonie.
Jest mi bardzo przykro, Patrycjo

, robiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby mu pomóc, ale choroba była bardzo silna. W ciągu kilku godzin zabrała naszego małego, wiecznie brykającego stworka. Nikt nie wie, co się stało

. Podejrzewamy, że był to agresywny wirus atakujący młode świnki, a Gienia była za słaba, żeby stawić mu czoła.
Z tego miejsca chciałam też bardzo podziękować dr-owi Baranowi, który 25tego grudnia nie odmówił nam pomocy i przyjął malucha w przychodni.
Biedna Pipi jest zagubiona, ale fizycznie czuje się dobrze- jest pod moją stałą obserwacją. Patrycjo, wieczorem postaram się sklecić pw do Ciebie, teraz jeszcze nie jestem w stanie.
Ostatnie wspólne zdjęcie, Pipi po raz pierwszy rozpłaszczyła się wczoraj podczas głaskania. Przytulała malutką i ogrzewała tak długo, jak to było potrzebne. Do końca wierzyłyśmy, że się uda
