Myślę, że dobrze zrozumiałam. I jako że już niejeden raz musiałam podejmować podobne decyzje- wiem, z czym się mierzę.
Pewna tego, że będzie dobrze być nie mogę, bo nikt mi nie da gwarancji na to. Żaden wet. Sam zabieg to duże ryzyko, a pozostaje jeszcze kwestia powikłań i nawrotów ropnia. Właśnie dlatego, że wiem jak jest, a nie wiem jak będzie (a może być skrajnie różnie) -mam obawy. Ale ryzyko podejmę- to napisałam już wcześniej. Chyba, że wet objawi nam jakąś alternatywę (w co wątpię). A czy warto było- to dopiero czas pokaże.
Priorytet dla mnie- wybrać dla niego taką drogę, by cierpiał jak najmniej, a najlepiej wcale.
Możliwe, że myślimy o tym samym, ale na dwa sposoby. Szczerze mówiąc nie mam głowy do rozważań filozoficznych teraz.
Biszkopcik ma wyzdrowieć i robimy wszystko, by tak się stało.
Nie jest on jedynym moim zmartwieniem, bo jest przecież jeszcze Ore, Artu i Tamu- cała trójka w różnych fazach niejedzenia i dokarmiana. Jedziemy dziś do Gdyni, a z nami jeszcze zabiera się Rudi.
Martwi mnie bardzo Ore, bo prawie sam nic nie je, waga leci w dół. W lipcu 1138g, a dziś 894g. Ma niespełna 1,5 roku, trochę za wcześnie na problemy zębowe. Coś jest nie tak.. Artu i Tamu, czyli koledzy z klatki Biszkopta- jakby lepiej. Nadal głównie na strzykawce, ale dziś widziałam, jak Artu podgryzał ogórka

. Do normalności jednak jeszcze baaardzo daleko.