Witam. Mamy kryzys

Od 14 dni przebywa u nas adoptowany ze stowarzyszenia Luis. Pierwszy tydzień zleciał na opanowywaniu przez Luisa wszystkiego, każdego centymetra domu, no i towarzysza - Bibiego. Bibi był spokojny i uległy, więc nie było tragicznie, nie było rolzewu krwi, chłopaki po 2 dniach zamieszkali ze sobą i było więcej zgody niż kłótni. Razem jedli,leżakowali, od czasu do czasu Luis musiał trochę poganiać Bibiego, pozaganiać go w kąty i poturkotać, pokazać zęby, trochę poszczypać tyłek Bibiemu, ale była ogólna zgoda. Aż tu masz, jednego ranka zastałam Bibiego przyklejonego wręcz do ściany w rogu, nasrożonego jak kolczasta kulka w bezruchu. Śniadanko - nic, sianko - nic, więc go wzięłam - i mnie ugryzł (pierwszy raz w życiu), a pod nim kuupa wszystkiego (a to wychowany świnek i załatwia się w kuwecie) - wyglądało na to, że ten terrorysta Luis nie pozwolił mu odejść ani na centymetr z tego rogu przez chyba całą noc (bo dużo tego było). Wstraszone to to prawie na śmierć - więc dzień spędzili osobno. Wykapali sią później (był spokój), wybieg wyczyszczony z zapachów i tak znowu sprobowałam ich połączyć na "nowym". Terrorysta Luis trochę poterroryzował, poskubał Bibiemu kilka razy tyłek, przejął wszystkie domki - a były aż trzy

i jako król ułożył się w jednym. A potem tylko stukali zębami, ale Bibi pojadł i popił trochę, odbił nawet jeden domek dla siebie, więc mówię będzie dobrze. Ale następnego ranka znowu to samo, przyklejony do kąta, furkota na mnie, próbuje gryźć, z serduchem bijacym jakby miał mieć zawał za chwilę, a król leży i tylko patrzy czy ten czasem się nie ruszy, a jak się ruszy to biegiem go szczypać. Więc podjęłam decyzję, żeby ich rozdzielić. Bibi miał bardzo pogryziony tyłek, ranka na rance

Gryzł po paluchach za każdym razem jak tylko się do niego zbliżałam, żal mi się go zrobiło, bo to taki aniołek był. Córa nie mogła przeżyć, że jej słodziak ją ukąsił - ogólem dramat. Więc chłopaki mają podzielony wybieg na pół, widzą się, ale nie mogą dotknąć. Nie przestają na siebie cykać, turkotać i jeść kratek jak tylko się widzą. Mam wrażenie, że Bibi poczuł się odważniejszy i to on teraz próbuje się zemścić przez te kratki. Dwa dni się nie spotykali. Potem spróbowałam ich dogadać na moich kolanach, wcześniej nie było z tym problemu, leżeli spokojnie, wtulali się i gadali ze sobą (oczywiście przez jakiś czas), ale teraz no nie ma sposobu żeby chociaż 15 cm obok siebie byli. Wywijają się do siebie tylkami, cykają, koniec. Najgorsze, że to mój Bibi teraz zaczyna, Luis z chęcią by się poprzytulał, ale kolega przemienił się w całkiem inną świnkę. Przez to odosbnienie nabrał tyle odwagi, że to on teraz wszczyna bójki (albo już go ten Luis tak wyprowadził z równowagi, że ma już dość). I co gorsze nie atakuje tyłka, jak kolega Luis, tylko głowę i padają ciosy z zębami a to na nos, a to na ucho, a to na gardło. Na razie bez krwi. Spróbowałam przedwczoraj wypuścić ich po domu razem (wymyta podłoga, wiec niby neutralny teren) i doznałam szoku. To nie Luis przeganiał Bibiego, tylko Bibi Luisa, ale to bez odpoczynku. Dziś zrobiło mi się żal Luisa, więc mu pokazalam kryjówkę między butami ( bo Bibi zna tu wszystkie inne). No i teraz Luis odpoczywa schowany pod moimi obcasami, a Bibi krąży rozjuszony i nie może go znaleźć. Mam takie deja vu, niby wszystko jest podobnie jak przedtem, tylko chłopaki rolami się pozamieniali. Taka to sytuacja się porobiła. No i prosze o jakąś radę, zastanawiam się czy dobrze zrobiłam ich rozdzielając, ale chyba innego wyjścia nie było. Czy macie może jakieś sposoby, żeby chłopaków dogadać, czy lepiej po prostu tolerować sytuację, może znormalnieje za jakiś czas. W sumie to nie przeszkadza, bo przestrzeni mają tyle, że nie walczą (na razie), ale raczej nie rozdzielę im zagrody, skoro taka sytuacja. W sumie to po prostu zgłupiałam i nie wiem co robić z nimi dalej. Bo było prawie dobrze, a teraz zero tolerancji
